poniedziałek, 23 lutego 2015

Gehenna w Gorcach – czyli pierwsza część urlopu


Po Zamieci prawie tydzień odpoczywaliśmy, kolejny tydzień to delikatny powrót do biegania. Trochę było luźniej bo po pierwsze primo: Paweł jechał na obóz do Portugalii a po drugie primo: Tomek, czyli ja, jechałem na urlop w góry a wcześniej na bieg: ICEBUG Winter Trail 21km w Gorcach, na który zapisałem się dość spontanicznie…

Już miałem nie jechać. Byłem trochę przeziębiony i rozbity biegowo. No ale cóż wpisowe poszło i szkoda było i szansy i pieniędzy. Dodatkowo pogoda miała być wprost idealna…więc siedzę w przedziale pociągu jadącego do Krakowa. O 23:30 melduję się w Nowym Targu. Noc ciężka, słabo przespana, poranek z zawalonym gardłem i nosem. Rano jadę trochę jak na ścięcie.  Odebrałem pakiet, siedzę spokojnie, obserwuję… i nagle przychodzi otrzeźwienie „kurwa przecież to kawał drogi 21km po górach”. Co tu robić? Rozgrzewać się? Wykonywać jakieś nerwowe ruchy? Może się rozciągać? Nie daje po sobie poznać paniki, która mnie ogarnęła. Wiem co zrobię: kupię sobie żel – tak to jest świetny pomysł. Dla ścisłości dodam, że nie jadłem śniadania, prawie nie piłem, w ogóle nie wiem o czym ja rano myślałem…Tego już nie nadrobię, mam nadzieję, że żel wystarczy. Start. Coś ciężko ale daję do przodu. Zawodnicy z tras 21km oraz 11 km ruszyli razem więc trudno się zorientować co kto leci. 3 km biegu a ja mam dość ( to słowo będzie pojawiało się w mojej głowie podczas tego biegu bardzo dużo razy ). Po długim zbiegu ostry skręt w prawo. Kopny śnieg i ostre podejście wybierają mnie z sił bardzo szybko. Tracę kilka pozycji, dziś chcę po prostu to ukończyć. Do schroniska na Turbaczu, które było na 14 km trasy, przeżywałem wiele kryzysów ale się nie poddałem i mozolnie podchodziłem, podbiegałem zastanawiając się dlaczego sobie to robię… W pewnych momentach biegu myślałem że jestem już ostatni.
Schronisko, punkt żywnościowy. Pochłaniam pomarańczę, piję do oporu i lecę w dół. Czas na górę prawie dwie godziny… Biegnę nawet całkiem rześko a po prawej stronie Tatry w pełnej okazałości, już teraz wiem po co tu przyjechałem. 

Tatry z Turbacza
Długa Polana
Co prawda znowu nie udało mi się wygrać ale widoki każdy uczestnik miał takie same - zapierające dech. Po ok. 4 km zbiegu, znowu podejście. Wlokę się jak zombie, słyszę metę ale jej nie widzę. Ostatnie metry to zbieg przy stoku narciarskim. Upragniona meta.
Czas: 2:47:18, straciłem prawie godzinę do zwycięscy, zajmując 99 miejsce na 247 zawodników z opuszczoną głową idę coś zjeść.
Muszę przyznać, że napisanie kilku słów o tym biegu zmęczyło mnie na nowo…
A tak na serio: piękny bieg, w pięknym miejscu. Wymagające 21 km, było dużo kopnego śniegu, który sprawy nie ułatwiał. Trasa świetnie oznaczona, dobre jedzenie na mecie i fajny pakiet startowy. Impreza, w której warto uczestniczyć ale której nie można zbagatelizować.

Mam nadzieję – do zobaczenia za rok! 






1 komentarz:

  1. Widać na mecie że chyba faktycznie nie miałeś dnia. Tak czy inaczej jedno doświadczenie do przodu. Nie martw się. Kiedyś wygrasz.

    "Chodź Pinky, jutro znów opanujemy świat." Mózg

    OdpowiedzUsuń