Przez długi czas rozważałem
występ w maratonie Visegrad, tzn. zapisałem się na długo przed startem ale
nieustające problemy z kontuzjami ( raz Achilles, dwa kolano ) skutecznie
tonowały moje nastroje nie tyle do samej walki na trasie ale nawet do
uczestnictwa w zawodach.
Po zeszłorocznej edycji
zachorowałem na Visegrad Maraton, na Vabec, na Piwniczną, na Rytro na
Podoliniec, na całą atmosferę tego maratonu, na ludzi którzy tam startują,
którzy to organizują i jednego mi tylko szkoda że tak późno sam ten maraton dla
siebie odkryłem.
Pierwsze NAJ:
To był bieg do którego najmniej
trenowałem, nie z lenistwa ale z przeciwności losu. Trzy miesiące poprzedzające
maraton to imponujące 180km – rachunek za to wystawiły mi podbieg pod Rynek w
Starej Lubovnej, Vabec, Piwniczna i górki do mety. Zobowiązania płaciłem na bieżąco…
Drugie NAJ:
Król tego Maratonu, Dach trasy.
Vabec ( 19km trasy ) to przełęcz położona na wysokości 743m n.p.m. Golgota na
którą podbieg zaczyna się już w Starej Lubovnej ( ok. 14km trasy ) i trwa ok.
5km. Jest sztywno, bez serpentyn z kilkoma tylko zakrętami, prosto do nieba po
asfalcie o nachyleniu 10-12% a miejscami i więcej. Rok wcześniej biegłem tutaj
bardzo mocno, nikt mnie nie wyprzedził to ja wyprzedzałem. Miałem skalpy
świetnych zawodników, z góralami z Nowego Sącza na czele. W tym roku to ja byłem
skalpowany…Maraton zacząłem nie adekwatnie w stosunku do stopnia wytrenowania,
trochę za szybko ale postawiłem wszystko na jedną kartę – albo ukończę
przyzwoicie albo umrę po drodze. Właśnie za te pierwsze 12km ( też nie
banalnych ) zacząłem płacić na podbiegu pod Vabec. Bolące achillesy nie sprzyjały
mocnym odbiciom, raczej starałem się „szurać” do góry. Przede mną zawodnicy
odchodzą, jeden mnie mija, próbuję się podczepić…Tomasz zapomnij, nie w tym
roku, odpuszczam go. Nerwowo oglądam się za siebie, w bliskiej odległości nie
widzę nikogo. Do czasu. Po kolejnym „szybkim” kilometrze, słyszę, jest ktoś,
biegnie. Mija mnie, biegnie lekko, mój wzrok już nie sięga wyżej niż jego łydki
– później i on zapłaci za szarżę i to ja go minę na jednym z podbiegów pomiędzy
Piwniczną a Rytrem – jednak w tym momencie też go odpuszczam. Zakręt w prawo,
teren na chwilę się trochę kładzie, oglądam się, za mną przestrzeń a co gorsza
przede mną też już nikogo w bezpośrednim kontakcie. No nic to, od jakiegoś
czasu jest to moja prywatna wojna z samym sobą a nie z Szanownymi Rywalami. Pod
sam koniec podbiegu mija mnie jeszcze dwóch. Jest przełęcz i jest moje wsparcie
– Konrad – też tu biegał ale dziś mi pomaga. Żel, woda, dobre słowo i to co
najgorsze przede mną…
Trzecie NAJ:
Najdłuższy zbieg. Przełęcz Vabec
to 19km maratonu a zbieg z siodła kończy się w Mniszku nad Popradem prawie 29km
trasy. Półmetek 1:48:10 a ja już mam dość. Zaczynam przeliczać kilometry przed
sobą i hipotetyczny czas na mecie. Chcę już żeby było po wszystkim, może się
zatrzymać…tak na chwilę, na momencik…odganiam od siebie kosmate myśli. Nie
zatrzymuje się biegnę dalej. Mija mnie rowerzysta, ciśnie w dół chyba 100km/h.
Biegnę i widzę, że pod górę też ktoś biegnie, to mój drugi support – Rafał –
razem pokonujemy ok 3km. Po drodze witam się ze swoim najmłodszym kibicem –
Bartoszem, 11 miesięcznym synkiem Rafała i Eli. Mój gregario żegna się ze mną, obiecując pomoc na
ostatnich 5 km ( jeszcze raz dziękuję za wspaniałą robotę którą dla mnie
wykonałeś ). Monotonny zbieg przepleciony jest dwoma podbiegami, krótkimi ale
dającymi wypocząć zbolałym od zbiegania mięśniom. Jeszcze kilku zawodników dobiega do mnie,
biegniemy w niewielkiej odległości od siebie. Jest, wreszcie koniec zbiegu i
coraz bliżej Polska.
Czwarte NAJ:
Maraton ten ma na swojej trasie
najwięcej małych ( od 400m do 2km ) ale bardzo sztywnych podbiegów, jakie dane
było mi podbiegać na asfaltowych trasach
maratońskich. Seria jak z kałasznikowa zaczyna się podbiegiem w stronę
Piwnicznej, dalej męczą, wysysają siły, chłoszczą duszę i ciało podbiegi w
samej Piwnicznej oraz w miejscowościach pomiędzy znanym beskidzkim uzdrowiskiem
a Rytrem by na końcu dobić śmiałków 2 km bardzo sztywnym podbiegiem na metę.
Niech Drogi Zawodniku nie zmyli Cię profil trasy. Od Mniszka nad Popradem do
samej mety dzieję się i to dużo. Nie ma płaskiego, góra – dół i tak bez końca.
Piąte NAJ:
Wynik: 3:45:03 szału nie robi ale
przeglądając swój dzienniczek biegowy dziurawy jak sito w swoich zapisach
jestem z tego wyniku najbardziej zadowolony ze wszystkich dotychczasowych
osiągnięć maratońskich a życiówkę mam z dwójką z przodu.
Szóste NAJ:
To najbliżsi, z którymi byłem na
tym maratonie. Moja przyszła Małżonka Kasia, Przyjaciele Konrad, Rafał i ich
wspaniałe Połówki Paulina I Ela. O najmłodszym kibicu i zdobywcy szczytów
beskidzkich Bartoszu już wspominałem.
Spędziliśmy trzy piękne dni w
Beskidzie Sądeckim. W sobotę byliśmy na Radziejowej, kibicowaliśmy góralom w
ich zmaganiach biegowych, pogoda dopisała.
Inne NAJE:
Pasta Party: super miejsce –
karczma góralska przy hotelu Perła Południa - bardzo smaczny makaron ( były aż
trzy rodzaje ) i herbatka. Można było stanąć po dokładkę nawet nie jedną.
Autobus na start: miejsce w
którym usłyszymy różne dziwne historie: a to że ktoś dwa tygodnie temu biegał
setkę, a to, że ktoś ma na koncie 100, 200, 300 lub 521 ukończonych maratonów i
tak bez końca.
Sart honorowy: jest w Podolińcu
na Słowacji, po kilometrze wsiadamy znowu do autobusów, które nas zawożą na
linię startu ostrego w szczere pole, między Góry. Za plecami Tatry Wysokie z
Gniazdem Łomnicy na czele. Bardzo rzadko asfaltowy maraton z atestem ma taką scenerię.
Koszulka: po prostu PIĘKNA firmy
NewLine, techniczna z gustownym logo maratonu i profilem trasy na piersiach.
Spiker: czad, człowiek który
biega, żyje bieganiem i to widać a raczej słychać zarówno na starcie jak i na
mecie.
Trochę smutku na końcu:
Dało się już wcześniej słyszeć o tym, że Organizatorzy
mają problemy ale tym razem padło to już oficjalnie. Tuż przed Startem, Spiker
i Janek – jako organizator - powiedzieli, że kolejny rok – jubileuszowa 10
edycja maratonu odbędzie się rzutem na taśmę ale kolejne stoją pod bardzo dużym
znakiem zapytania. Nie dajmy zginąć temu
wspaniałemu biegowi - Najpiękniejszemu Asfaltowemu Maratonowi na Świecie.
Dzięki. Takie rzeczy pozwalaja mi nie wypaść z zakrętu.
OdpowiedzUsuńTrzymaj krawężnik Panie Kolego i pamietaj, że nie jesteś sam
OdpowiedzUsuńNie biegłam we wszystkich asfaltowych maratonach na świecie ale Visegrad jest moim zdecydowanym faworytem, w kilku kategoriach. A Zenek Nowakowski to najlepszy speaker ever
OdpowiedzUsuńNo tak Zenek daje rade :)
OdpowiedzUsuńSuper relacja. Wybierasz się tam i w tym roku?
OdpowiedzUsuńDzięki, tak jedziemy. Tym bardziej, że to ma być podobno ostatnia edycja.
Usuń