poniedziałek, 26 stycznia 2015

Nocna dycha do maratonu - 24/01/2015r.


Każdą "dychę do maratonu" zaznaczam w swoim kalendarzu biegowym, bo impreza jest zawsze wyjątkowa. Oprócz tego, że można fajnie pobiegać na swoim podwórku, nie ma biegu na którym spotykał bym tyle znajomych twarzy.
Lubię nasze dyszki w porze nocnej (tak, tak była już aż jedna). Klimat nocnych ulic Lublina jest... taki mój. Każde z tych miejsc zbiegane wielokrotnie. Z każdym wiążą się jakieś wspomnienia całkiem niebiegowe. Chyba trochę w koci sposób przywiązuje się do miejsc. Zawody o tej porze mają taką właściwość, że przy braku pilnych obowiązków można cały dzień wylegiwać się i mieć podczas tego przekonanie, że ma to głęboki sens.
W tamtym roku na nocnej dyszce udało mi się nabiegać życiowy wynik. Nastawiłem się na to i teraz. Charakter profilu wysokościowego trasy uważam za korzystny. W moim subiektywnym odczuciu do 6 tego kilometra jest cudownie. Żadnych trudności. Pierwszy punkt na który nie da się nie zwrócić uwagi jest pomiędzy 6 a 7 km i jest to ul. Skłodowskiej. Podbieg niby nie stromy, ale drenujący. Do 9tego kilometra mocny zbieg i płasko. A na koniec kwintesencja tej trasy - mocny kilometrowy podbieg. 
Plan był prosty: utrzymać tempo 3:50 min/km bez szarpania do zbiegu z Akademickiej, a później ile fabryka dała. Do Skłodowskiej udało mi się plan realizować gdzie na podbiegu poczułem, że muszę delikatnie odpuścić. Tempo z tego kilometra 3:57 min/km. Natomiast na 10 tym prawdziwy ogień - 3:33 min/km. Na tym kilometrze najwięcej się wydarzyło. W połowie podbiegu mocna grupa kibiców (pamiętam Anetę i Karola - dzięki). Następnie udaje mi się wyprzedzić Darka Listopada. Zdaje sobie sprawę, ze gdyby był w formie i nie borykał się z problemami zdrowotnymi nie miał bym na to w żadnym wypadku szans. Darek krzyczy: "masz przed sobą Tomka". I wtedy dostaje kopa. Mam kogo gonić. Udaje mi się go łyknąć przy wbiegu na parking. Widzę że jest już mocno zniszczony, ale wiem że nie odpuści, więc daje z siebie po prostu wszystko. Całą swoją agresję i złość wtłaczam w nogi. Nie chcę mieć możliwości pomyślenia na mecie, że mogłem lepiej. Przed ostatnim zakrętem udaje mi się wyprzedzić jeszcze Magdę Kłodę. Wiedziałem, że jest pierwsza wśród kobiet. Magda nie odpuściła, wbiegła na metę 2 sekundy po mnie z dokładnie tym samym czasem netto (00:38:35). Tomasz osiem sekund później (00:38:43). 
Organizacja biegu jak zwykle na wysokim poziomie. Meta w Hali Globus to genialny pomysł. Buff w pakiecie to coś, co wielu osobom mogło pomóc podjąć decyzję o zapisaniu się na bieg. Już przebieram nogami na myśl o kolejnej dyszce w kwietniu. 



3 komentarze:

  1. Bardzo dobry bieg, bardzo dobre rozłożenie sił a ostatni kilometr przesądził :) Gratuluję życiówki!
    Impreza super!

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę tylko o wytłumaczenie jednego Insane Runnera zapisanego, a który w końcu nie wystartował.

    OdpowiedzUsuń
  3. W sprawie tego zawodnika w zdecydowany sposób dementuje pogłoski mówiące o tym, że mógł znajdować się tego dnia w stanie upojenia alkoholowego.

    OdpowiedzUsuń