środa, 24 czerwca 2015

Ostatnia niedziela


21 czerwca odbyła się ostatnia, 10 edycja Visegrad Maratonu. Szkoda…nawet bardzo…Pożegnaliśmy ten Bieg więcej niż okazale, z Lublina było nas pięcioro i jeszcze jeden Kolega z pobliskiego Świdnika czyli 6 osób „od nas” w minioną niedzielę pobiegło po raz ostatni w jednym z najpiękniejszych i najtrudniejszych asfaltowych maratonów w Europie.
Tomek: Do miejsca noclegu – Bacówki na Obidzy – dotarliśmy w dwóch grupach.  Nie mogąca przepuścić okazji do górskiej wycieczki, moja Kasia wraz z Rodzicami ( dalej nazywam tę grupę - Górskimi Łazikami ) byli już na miejscu w piątek, reszta zaś ( Gosia P, Gosia O., Paweł i Tomek ) wczesnym popołudniem w sobotę. Bacówka jest pięknie położona, na wysokości 931 m n.p.m. gwarantuje ciszę, spokój i piękne widoki. 




Po zakwaterowaniu, we czwórkę wybraliśmy się na krótki spacer w stronę Rogaczy przez Polanę Litowcową. Niestety, same Tatry tego dnia były zasłonięte ale widoki i tak były wspaniałe: od Gorców przez Pieniny, Małe Pieniny a na pasmie Jaworzyny Krynickiej skończywszy. Po powrocie do Bacówki czekały już na nas Górskie Łaziki, które przez Rozdziele, Wysoką i Jaworki zrobiły pętlę z Obidzy.




Jedziemy do Rytra po pakiety. Od Piwnicznej poruszaliśmy się trasą jutrzejszego maratonu więc Ci z nas, którzy tutaj jeszcze nie biegali mieli okazję  zobaczyć ostatnie 10 km. Najwięcej ochów i achów wzbudziły podbieg w Młodowie i finałowe 2 km do mety. Pod Perłą Południa ruch i gwar, zaczynają się dekoracje biegów górskich, przeplatane występami góralskimi. Obok na polanie można było się wcielić w kompana Mieszka I,  w obsługę CKM-u lub pogłaskać psa z epoki współczesnej. 




Jest to dość ciężkie i zawiłe by się ubrać... 

...ale efekty jakie!





Pasta party bardzo smaczne, trzy rodzaje makaronu. Tutaj zaczęły się nasze kombinację ( moje i Pawła ). Jak mając po jednym kuponie na makaron, stawać w kolejce kilkukrotnie i nie być odesłany z kwitkiem ale z kolejną michą kluchów?
Pierwsze podejście: Kulturalne – mamy kupon, idziemy jak po swoje.
Drugie podejście: Na uczciwego żebraka – czy możemy prosić o dokładkę?
Trzecie podejście : Na uczciwego żebraka po raz drugi – tym razem wysłaliśmy dziewczyny.
Czwarte podejście: Na biznesmena – wymieniliśmy kupony na basen na makaronowe ( niestety przelicznik dla nas niekorzystny 2:1 ).
Pomniejsze wymuszenia: Bułki – sztuk dwie, Jajko – sztuk jedna.

Dzień Maratonu
Podoliniec
Pobudka 5:10. Śniadanie, toaleta. Jedziemy do Rytra. Stamtąd busami organizatora dostajemy się na granicę ze Słowacją, do Mniszka nad Popradem. Tam mieli zabrać nas Słowacy ale coś się ociągali więc po ok. 20 minutowym wyczekiwaniu ładujemy się wszyscy do tych samych autobusów i jedziemy przez Vabec, Starą Lubovną do Podolińca ( miejsce honorowego startu ).
Urząd miasta w Podolińcu
Paweł: Strasznie nie lubię cyrków typu honorowe starty. Jest mi to całkiem niepotrzebne, zabiera czas w którym można by odpocząć i kradnie energię. Po przebiegnięciu kilkuset metrów autobusami przemieszczamy się na start twardy, sztywny, czy jak go tam zwał. Jedyny prawdziwy start w każdym razie. Startujemy we dwóch z Tomkiem. Tempo na pierwszych kilometrach mamy pomiędzy 4:20 a 4:40 min/km. Na górkach trochę folgujemy, z góry przyśpieszamy. W rozplanowaniu sił na ten bieg nie można nie uwzględnić profilu wysokościowego trasy. Kluczowym punktem jest pięciokilometrowy podbieg na przełęcz Vabec położoną na wysokości ok. 750 m n.p.m. Zaczyna się on około 14 kilometra. Do tego miejsca biegliśmy razem. Kiedy rozpoczął się podbieg Tomek wyrwał się do przodu. Obejrzał się, miałem wrażenie, że pomyślał o tym, czy nie poczekać na mnie. W krótkim żołnierskich słowach dałem mu znać, że muszę to zrobić po swojemu i że powinien biec nie oglądając się. Wiedziałem, że nie mogę za mocno wyeksploatować się, bo ciało leszcza płasko-asfaltowego może słabo zareagować na taką górkę. Po prostu w miarę luźno, noga za nogą. Odpuszczając po około minucie na każdym z pięciu kilometrów. Tomek oddalał się coraz bardziej. Ostatecznie blisko góry widziałem go jakieś 250 - 300 m przed sobą.






Tomek: Trochę czasu straciliśmy wcześniej ( ok. 40 s. ) na pewną potrzebę fizjologiczną Pawła. Zwolniłem i poczekałem. Czekałem na kogoś pierwszy raz, dlaczego? Dobrze się biegło we dwóch a czas na rozstrzygnięcia jeszcze będzie. Przez ten nieplanowany postój wyprzedziło nas kilku zawodników ale do czasu. Na agrafce w Starej Lubovnej widzieliśmy gdzie się znajdujemy. Kiedy my wbiegaliśmy do miasteczka to właśnie z niego wybiegała czołówka a kiedy my byliśmy już poza rynkiem widzieliśmy innych m.in. Bartka ( stałego bywalca tego maratonu ) i Gosię P. Podbieg. No cóż, jest piękny, uwielbiam Go. Wspaniale jest być tam w jako takiej dyspozycji, nie szurać nogami jak rok wcześniej. Biegłem swoje, Paweł też. Dużą satysfakcję sprawiał mi sam bieg, nie koncentrowałem się na tym by kogoś dojść czy od kogoś odskoczyć. Byłem tylko ja i droga do góry. Na przełęczy dużo kibiców – naszych kibiców. Teściowie trochę przejęci o los córki, która za jakiś czas też tu podbiegnie, Sylwia i Kuba – bardziej kibicujący Bartkowi ale mi też się coś dostało. I w dół. Pod górę nikt mnie nie minął, na 11 km zbiegu też nie…tylko jeden gość, na niespełna 2 km od Mniszka nad Popradem, gdzie zbieg się kończy, dołączył do mnie. Oczywiście to był Paweł. OK, ciśniemy we dwóch. Pomiędzy Mniszkiem a Piwniczną jest coś czego nie wywnioskujesz po profilu trasy – cała seria krótkich, stromych podbiegów. Zrobiła się dziura między nami, na punkcie z wodą przystanąłem i napiłem się porządnie, w tym czasie Paweł trochę mi umknął.


Stara Lubovna
Paweł: Chciałem sobie płynnie przeskoczyć na Vabec, a Ty będziesz wracał do mojego sikania? Dobra, przyznaje się. Straciliśmy 40 sekund. Na zbiegu starałem się zrobić bilans strat czyli wyczuć na ile podbieg mnie wyniszczył. Wydało mi się, że jest całkiem nieźle póki zbiegam. A zbiegało się dłuuuugo…. Jakieś 10 km, czyli czterdzieści minut z okładem w dół!!! Oprócz piekących dwugłowych było całkiem nieźle, więc postanowiłem zakończyć bieg zachowawczy. Podczas biegu ruch na drodze nie był wyłączony. O ile po stronie słowackiej samochodów było naprawdę niewiele, o tyle po polskiej zdarzały się przygody…


Mniszek nad Popradem

Spokojna Słowacja
Tomek: Pierwsze przygody zaczęły się już w Piwnicznej – remont mostu i nawierzchni. Trasa poprowadzona opłotkami, przyznaję się, mocno mnie to wybiło z rytmu. Ostry podbieg na rynek i dzida w dół. I tutaj Pan Policjant nakazuje biec po chodniku, chodnik z kostki brukowej. Po ponad 32 km biegu teraz mam dobić nogi jeszcze kostką? O nie, ryzykując zderzenie z samochodami, które wyłaniały się zza zakrętu, biegnę ulicą. Trasa się tutaj trochę wypłaszcza. Pomiędzy Piwniczną a Młodowem delikatnie zmieniam pas zgodnie z profilem drogi. Naglę słyszę za sobą krzyk biegacza w stylu: „Uważaj k***a, ja p******e co ten c*** robi ( to o kierowcy )”, odwracam się i wprost na mnie wali samochód osobowy z dosyć dużą prędkością. „Dzielna załoga” auta z rejestracją Nowego Sącza ma jakieś pretensję jakbym wyłonił się znikąd. Kurwa ludzie myślcie – długa prosta, było mnie widać na co najmniej 500 m, żadnego ostrego skrętu a wy macie do mnie pretensję? Poczęstowałem ich środkowym palcem. Młodów – piękny ślimaczek do góry, przedostatni podbieg na trasie. Stąd widać już most w Rytrze czyli jest już całkiem niedaleko…

Pomiędzy Piwniczną a Młodowem
Most w Rytrze nad Popradem


Paweł: Jak zobaczyłem tego ślimaka do góry to naprawdę chciało mi się płakać. Miałem wrażenie sytuacji bez wyjścia. Jak zwolnię to będzie bolało dłużej, jak nie zwolnię to będzie bolało mocniej. Poszedłem w ogień. Pomagało mi to, że do mety już coraz bliżej i to, że wyprzedzałem sporo osób. Przed mostem stał Strażnik Graniczny. Nie wiem dlaczego zacząłem krzyczeć do niego: „most, most, jest most”. Popatrzył na mnie z politowaniem. Trasę od mostu pamiętałem z wycieczki do biura zawodów poprzedniego dnia… to już bardzo blisko. Ostatni podbieg zaczynający się od zakrętu strasznie mi się dłużył. Po drodze było masę kibiców. Pamiętam grupę kibicującą z listą za pomocą której przekładali sobie numery na imiona i krzyczeli wniebogłosy



Przed samą metą mega niespodzianka… znajomy głos „Paweł, Paweł !!!”, znajoma twarz… Justyna. Ta dziewczyna ma zawsze szalone pomysły… ale żeby przyjeżdżać pokibicować do Rytra… stać ją na to. Dzięki Justyna. Ciasto pyszne. Na mecie na fali euforii uznałem, że udzielenie wywiadu dla telewizji Beskid to fantastyczny pomysł. To się okaże. Kilka zdań i wypatruje Tomka…



Tomek:  Ja tym czasem byłem przy wspomnianej grupie kibiców, którzy każdego dopingowali po imieniu. Wcześniej dopingują Sylwia, Kuba i niestety Bartek, który musiał zejść z trasy i właściciel pensjonatu Relaks, który kiedyś sam zaliczał ten maraton. Miałem trochę łatwiej niż Paweł bo wiedziałem gdzie jest meta po domach, które znajdowały się obok. Z podbiegu samej mety nie widać bo trzeba ostro skręcić w lewo na polanę więc się biegnie trochę w ciemno. Jest, w końcu skręt, Zenek drżę się do mikrofonu: „Tomasz Michalak z Lublina, to już drugi biegacz z tej miejscowości…” Meta, chyba mam zwidy widzę Pawła i Justynę ale Jej wcześniej nie było więc skąd tu Ona? Dopiero później dowiaduję się, że przyjechała kibicować. Nie ma co tu pisać o endorfinach, innych euforiach, po prostu zaległem na trawie, ponieważ byłem kurczę zmęczony…



Przebrałem się, kilka telefonów, m.in. do Teścia jak sobie radzi Pani Żona, kolej na jedzenie i picie. Czekamy na dziewczyny. Najpierw przybiega Gosia P., po kolejnych kilkunastu minutach Gosia O. Ja wypatruje Kasi, która 10 maja złamała rękę i nie miała za dużo możliwości by potrenować przed tym maratonem. Jest niezrównanie ambitna i uparta, nie szła ani metra, całość dobiegła w czasie 4:43:13 – super! Jestem z Ciebie bardzo dumny.
Po mnie ale i po Pawle widać trudy biegu, łazimy raczej jak zombie, trochę tu, trochę tam. Jemy bardziej z przekonania, że trzeba, niż z głodu – jacyś jesteśmy wewnętrznie rozbici. To co się stało później troszkę przerosła nas a dziewczyny na pewno. Pierwsze dwa miejsca w kategorii wiekowej kobiet K-30 zajęły Gosia P i Gosia O. 



Wśród biegaczy jest co najmniej kilku, którzy startowali i u nas w Lublinie. Trochę gadamy, są mocno zdziwieni, że Lublin jest taki pagórkowaty ale też Nasz Maraton im się bardzo podobał i na pewno można liczyć na nich za rok! Nawet Zenek już obył się z naszym maratonem i „reklamuje” go jako trudny – a to już jest najlepsza rekomendacja.
Szkoda, że już nie będzie biegu w tej formule…podbiegu na Vabec, „relaksacyjnego” zbiegu etc. etc. No ale czytałem ostatnio, że formuła dwudniowego Festiwalu ma być utrzymana, także będzie Bieg Wierchami ale może tez i maraton tylko, że nie asfaltowy. Do zobaczenia za rok!

Najlepszy Spiker Biegowy w Polsce


A jeśli ktoś jest na tyle ciekawski, że go interesują nasze wyniki, niech sobie zobaczy na stronie :P WYNIKI

2 komentarze:

  1. Nie mogłam odmówić sobie tej przyjemności, żeby zobaczyć Was na mecie. Warto było: widok niezapomniany :), wyniki wspaniałe! Gratulacje dla całej grupy!

    OdpowiedzUsuń