wtorek, 15 września 2015

48 Żelaznych Godzin


Myślałem co by napisać, jak ta relacja ma wyglądać? Ma być śmiesznie, dramatycznie? Mam kreować się na Herosa, na Biegacza z Żelaza? Coś już naskrobałem, ale po wszystkim wydało mi się to błahe i poszło do kosza.

Pomysł na IRONa zrodził się w zeszłym roku. Wszyscy mi go odradzali a wiadomo, że zakazany owoc ma wyjątkowo słodki smak więc się zapisałem, opłaciłem, dostałem numer startowy 3 i czekałem. Czekałem, czekałem, aż o biegu zapomniałem. Były inne priorytety w trakcie sezonu. IRON to miała być wyjątkowa impreza, coś czego jeszcze wcześniej nie robiłem, ba coś czego wcześniej w Polsce, w takim zestawieniu biegów, nie było. Przepis na sukces w tych zawodach jest dość prosty, trzeba ostro napierać w górach i w maratonie, reszta biegów stanowi otoczkę. To wypełnienie, w postaci pozostałych 6 dystansów, to nie puch gęsi, raczej mniejsze lub większe gwoździe uwierające uczestników IRON RUN. Cały cykl jest skonstruowany w ten sposób by zawodnik miał bardzo mało czasu na odpoczynek ( pierwszej nocy w ogóle nie spałem ). Zróżnicowanie kilometrażu jak i nawierzchni biegów jest duże, co za tym idzie tempo poszczególnych jednostek jest bardzo zmienne, taki interwał.

IRON RUN to 8 biegów, rozegranych w ciągu 48 godzin
Program imprezy, moje wyniki i miejsca w poszczególnych konkurencjach wśród uczestników IRON RUN

Dzień Pierwszy:
Krynicka Mila; 00:05:51 – 35 miejsce
15 km; 01:05:37; +360m -360m – 18 miejsce
5 km; 00:20:52; +80m -80m – 14 miejsce
Dzień Drugi:
64 km Ultramaraton po szlakach Beskidu Sądeckiego; +3070m -2970m, 09:42:22 – 42 miejsce
4,2 km; 00:17:55 – 14 miejsce
Dzień Trzeci:
Koral Maraton; +600m -600m  03:41:30 – 9 miejsce
Bieg na Jaworzynę; 2,6 km, +470m; 00:22:52 – 9 miejsce
1 km; 00:04:18 – 18 miejsce
Ogólnie jest to ok. 136 km o przewyższeniu ok. + 4580m -4010m 

Wygrywa ten, kto osiągnie najlepszy czas wszystkich ośmiu konkurencji.  Proste.
Cały cykl był dla mnie przeżyciem dość sporym. Fizycznym ale i psychicznym. To była podróż w głąb siebie, pewnego rodzaju wzruszenie. Wydaję mi się, że nie było mnie w Lublinie od przynajmniej dwóch tygodni a to było tylko trzy dni. Czas mi się trochę sprasował lub wydłużył, w każdym bądź razie straciłem jego rachubę. Nie czuję się wyjątkowo, nie jestem żadnym górskim biegaczem, ultrasem albo innym napieraczem. Aczkolwiek nie pojechałem tam wozić się po limitach. W każdym biegu dałem z siebie wszystko, bez kalkulacji co będzie za 2 godziny lub dwa dni. Bez myślenia o tym, że jutro góry i rozsądniej byłoby oszczędzić trochę nogi. Każdy start z tych ośmiu traktowałem na zasadzie pojedynczych zawodów… i z tego swojego uporu i ambicji jestem najbardziej zadowolony. 
Zaczęło nas 79 osób, skończyło 55, ja byłem 20
Na mecie po raz pierwszy poczułem się wyjątkowo. Organizator ( Dyrektor Festiwalu był jednym z uczestników, który ten bieg z nami ukończył ) zadbał o to by kibice wiedzieli jaki to był wysiłek i ile to nas kosztowało, zarówno tego pierwszego jak i pięćdziesiątego piątego. Był pamiątkowy medal, koszulka finiszera, zdjęcia, przybijanie piątek. Bieg kosztował mnie dużo, teraz to czuję. Czy się zapiszę za rok? Raczej nie…raczej… kto wie, bo Krynica-Zdrój podczas Festiwalu jest taka piękna.

Tak długie zawody wystawiają biorących w nich udział na dość duży stres. Podczas chwil spędzonych na trasie są różne myśli, te mądre i te głupie, a w większości przypadków po prostu myśli się o tym by trzymać tempo, by wyrobić się w zaplanowanym czasie, by kogoś dogonić lub przed kimś uciec. Wybaczcie, jeśli liczyliście na opis każdego biegu, każdego metra rywalizacji.  Obawiam się, że taka relacja nie miałaby końca, byłaby w 90% bardzo głupia ( bo oparta na moich myślach ), a przede wszystkim niczego nie oddająca. To byłby wielki skrót, tak jak 20 stronicowe opracowanie Trylogii…

PS
Dziękuję swojej Kasi za bycie, pomoc, troskę i kibicowanie, Ekipie Maratonu Lubelskiego, która dopingowała ( najbardziej zaskoczyliście mnie swoją obecnością pod Jaworzyną, pomogło ), którzy wspierali z Lublina: Oli, Darkowi, Karolowi, Pawłowi i Rafałowi oraz wszystkim, którzy trzymali kciuki i dobrze mi życzyli. 

Odprawa

Na mecie 15 km - IRON był puszczany 5 minut po "normalnej" piętnastce

Końcówka Maratonu

5 komentarzy:

  1. Tomasz. Bez włazidupstwa ogromny szacun. Mogę sobie tylko wyobrażać ile zaparcia trzeba było mieć żeby stawać na kolejnych liniach startu. Insane head and iron legs.

    OdpowiedzUsuń
  2. boli mnie myślenie o tym co zrobiłeś, GRATY!!! AŁA!!! WARIAT!!! Zazdroszczę wspomnień tego wyczynu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje!!! Wypatrywałam Cię na przepaku na 30 km, ale pewnie śmignąłeś dużo wcześniej niż my się tam pojawiliśmy :)

    OdpowiedzUsuń