poniedziałek, 13 października 2014

15. Maraton Poznański okiem statysty


Dlaczego statysty? Bo trochę tak się czułem. Najważniejsze starty tego sezonu już się dla mnie zakończyły. Do Poznania pojechałem po to żeby zdobyć kolejny element Korony Maratonów Polskich, żeby pomóc Gośce (o tym trochę dalej), żeby popławić się jeszcze raz w tym roku w maratońskim klimacie i może w ten sposób zmotywować się jeszcze bardziej do tego żeby sumiennie przepracować biegowo zimę. Było w tym może też trochę sentymentu, w końcu trzy lata wcześniej w tym mieście pierwszy raz zmierzyłem się z maratonem.
Pobiegłem ten dystans poniżej swoich możliwości, dla jakiegoś innego celu i radości samego biegu. Dało mi to czas i energię na obserwację wszystkiego co działo się dookoła, rozmowy i wygłupy. 

Do Poznania dotarliśmy w sobotę. Noc nie była lekka. Nasz pokój mieścił się przy samym Starym Rynku. Dokonując rezerwacji nie pomyślałem, ze tego dnia nasza reprezentacja piłkarska może wygrać mecz z Niemcami. Że trwająca ćwierć wieku strategia usypiania niemieckiej czujności poprzez nie trafianie w tym czasie ani razu do ich bramki odniesie skutek. Imprezy kończyły się kiedy po 6tej jedliśmy śniadanie. Nie ma się co złościć. Powód do radości faktycznie był. 

Na starcie spotkaliśmy się z ziomem z Lublina czyli Asią z którą zgadałam się całkiem przypadkiem trzy dni wcześniej na treningu z Perfect Runner. Spotkanie było ukartowane, ponieważ planowała biec na ten sam czas do Gosia i ten sam na który ja miałem nieoficjalnie pacemakreować. Pogoda była sprzyjająca. Kilkanaście stopni. Brak słońca. Ruszyliśmy we trójkę. Chciałem odciążyć Gośkę ze wszystkiego czego mogłem, nie tylko z myślenia o tempie, więc miałem ze sobą trochę większy niż zwykle tobołek w którym miałem suplementy dla dwóch osób. Tempo 5:40 min/km, które udaje się trzymać na początku z dokładnością kilku sekund. Kilka kilometrów w tłumie. W okolicach stadionu Lecha przyłączyła się do nas Dorota. Biegacza z Krakowa. Swoim optymizmem wniosła  do naszej grupki sporo pozytywnej energii. Mi zaimponowała opowieścią o tym, jak łączą z mężem swoje dwie pasje (on kolarstwo, ona bieganie) z codziennym życiem. Słuchając takich ludzi można uwierzyć w to, że można. Że nie jest tak jak mówi duża cześć społeczeństwa: nie robię nic bo jestem zmęczony po pracy, bo dzieci nie dają się wyspać, bo martwię się, czy nie mam czasu. Bullshit !!! Jak widać chcieć to móc, a pasja może przezwyciężyć wiele. Przed połówką Asia odłączyła się od nas. Najpierw przez jakiś czas widziałem ją za balonikiem na 4:00, a następnie zniknęła w oddali. Finalnie zakończyła tuż powyżej 4 godzin, nie zdołaliśmy już jej dogonić. Dorota została po to, żeby poopowiadać jeszcze trochę, podzielić się żelkami i przyśpieszyć po 30tym kilometrze. 


Widać było że dziewczyna ma pomysł na walkę w tym biegu. Skończyła w okolicach swojej życiówki czyli 3:57. Walka Gosi  rozpoczęła się w okolicach 28 kilometra. Pierwszy znak - cięższy oddech. Po 30tym widziałem, że robi się naprawdę mocno. Na 33 pierwszy raz stanęła. Na kilkanaście sekund. Stanęła zgięta w pół: "Paweł ja już nie mogę". Do mety zrobiła to jakieś 10 - 12 razy. A ja musiałem się wcielać to w rolę złego sierżanta lub wspierającego wujka. Częściej tego pierwszego. Zabawnie było (przynajmniej dla mnie) kiedy w okolicach 40tego kilometra stanęła na podbiegu. Stoi, zgięta, głowa spuszczona. Miła motywacja już całkiem przestała działać więc stoję i krzyczę na nią. Bez rezultatu. Wtedy podbiegł nieznany nam osobnik i zaczął się drzeć na nią jeszcze głośniej. Zadziałało. Finalnie Gosia skończyła czasem 4:04 dając się siebie naprawdę wszystko i poprawiają życiówkę o dobre kilka minut. Na mecie widać było, że jest na granicy. Nawet sanitariusz to zauważył i podszedł pytając czy wszystko jest w porządku. Do dziś jest przekonana, że to jej ostatni maraton. Nie komentuje tego. Wierzę, że może tak myśleć.

Okazało się że wybieganie zrealizowane po trasie maratonu może przynieść mi satysfakcję zbliżoną do udanego startu. Czuje się spełniony jako peacemaker i biegacz. Jednocześnie chcę oznajmić, że do końca miesiąca nikt nie zobaczy mnie biegającego (będę wychodził w nocy jak wszyscy będą spać :P). Podczas zasłużonego odpoczynku mam zamiar odwiedzać basen.

P.S. Brawo dla poznańskich kibiców. Ostatnie kilometry to ciągła wrzawa. 

1 komentarz:

  1. Teraz to ja cię przegonie po basenie, też będzie zabawnie:)
    Włochaty

    OdpowiedzUsuń