czwartek, 2 kwietnia 2015

10. Półmaraton Warszawski


Maraton jest moim ulubionym dystansem. Ogromną satysfakcję sprawia mi urywanie kolejnych minut i sekund. W tym sezonie każdy z moich kalendarzy zatrzymuje się na dniu 19 kwietnia a myśli coraz intensywniej zmierzają w stronę Krakowa. 

Półmaraton Warszawski był startem kontrolnym mającym powiedzieć mi, czy mam szanse na osiągnięcie wymarzonego wyniku w mieście smogu i Smoka Wawelskiego.
Wg. najprostszego wyliczenia bazującego na tym, że przeliczenie wyniku z połówki na prognozowany wynik maratonu odbywa się poprzez pomnożenie wyniku przez dwa i dodanie do niego dziesięciu minut wynika, że półmaraton muszę przebiec w czasie poniżej godziny i 25 minut.

W dniu 29 kwietnia na ul. Królewskiej w Warszawie razem z Tomkiem ustawiliśmy się karnie za peacemakerem mającym na chorągiewce cyfry 1 i 25. Pogoda wymarzona, trasa również. Nie może pójść źle. Ustawienie się za pejsem było słabym posunięciem. Bieg wielki (zapisało się prawie 15 000 ludzi), więc grupa 1:25 ogromna. Na tyle duża, że na pierwszych kilometrach praktycznie nie do wyminięcia (biegacze od krawężnika od krawężnika). Przywykłem do tego, że na pierwszych dwóch kilometrach tracę jakieś sekundy, które są później do nadrobienia. Ale po trzecim kilometrze zacząłem się denerwować i czuć jak w pułapce. Biegłem w grupie z której nie mogłem się wydostać, nie poświęcając na to niewspółmiernie dużej energii, tempo było szarpane i nie precyzyjne, po prostu nie moje. Męczyłem się i traciłem kolejne cenne sekundy (7, 2, 9, 7). Po zawijce na ul. Puławską grupa przerzedza się, udało mi się wyrwać i wbić z swoje tempo. Tomek zostaje gdzieś w tyle - to nie był jego dzień. Ale myślę o sobie, o tym jak pięknie i lekko wchodzą mi kolejne kilometry kiedy już łapie swój rytm. Na 12 i 13 kilometrze nadrabiam stracone sekundy, oba pokonuje w tempie po 3:51 min/km. Kusi, żeby powalczyć i starać się przetrzymać to tempo, ale studzę głowę, wiem, że kryzys może przyjść nagle. Resztę trasy pokonuje z zaplanowanym tempie z wyjątkiem 19 kilometra, gdzie kilka sekund gubię na podbiegu i ostatniego, który pokonuje z całą pozostałą mocą w tempie 3:40 min/km. Pozytywnym akcentem na trasie, który zapamiętałem są telebimy umieszczone w tunelu w okolicach 16tego kilometra wyświetlające migawki dotyczące Warszawy i Półmaratonu. Korespondowały z moim hajem. I doping przedstawicieli Maratonu Łódzkiego, gdzieś bliżej końca trasy.

Organizację biegu oceniam jako bardzo dobrą, szczególnie uwzględniając ogrom imprezy i perypetie dotyczące zmiany trasy.

Bieg zakończyłem z czasem netto 01:24:32 zajmując 380 miejsce i 143 w kategorii wiekowej. Wynik dał mi satysfakcję i nadzieję na osiągnięcie upragnionego rezultatu w maratonie. Więc trenuje sumiennie dalej i coraz częściej zerkam na kalendarz. 




1 komentarz: