poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Nie odpuszczaj... NIGDY!!! 14. Cracovia Maraton.



Minął już tydzień. Chyba potrzebowałem chwili na to, żeby to przetrawić. 
W niedzielę 19 kwietnia 2015 r. zrealizowałem swoje biegowe marzenie. 
IDEA

Myśl zrodziła się podczas przygotowań do Maratonu Warszawskiego latem 2013 r. Dotyczyły one czasu 3 godzi i 30 minut. Udało się (3:30:36), a pomysł zmierzenia się z czasem 3 godzin skrystalizował się na tyle, że został wypowiedziany. Od tamtego czasu przebiegłem ponad 4 600 km, dwukrotnie poprawiłem życiówkę w maratonie (w kwietniu 2014 r.w  Dębnie 3 godziny i 27 minut i we wrześniu 2014r. we Wrocławiu 3 godziny i 12 minut) i ani razu nie powiedziałem, że nie wyjdę na trening ponieważ "nie chce mi się" (zawsze wymyślałem jakiś lepszy powód, np zimno, głód, ulubiony program w telewizji). 

POLIGON

Przez ostatni rok moje treningi odbywały się pod nadzorem (najczęściej bezpośrednim, związanym z osobistym w nich uczestnictwem) mojego mentora oraz partnera biegowego Tomasza M. Ponieważ ja osiągnąłem już swój cel, jestem pewien, że Tomek chętnie za niewygórowaną opłatą, niższą nawet od minimalnej krajowej płacy, wytrenuje kolejnych zawodników (:-P).  
Przygotowania rozpocząłem w listopadzie ubiegłego roku. Do końca stycznia plan był bardzo prosty, spokojne nabiegiwanie kilometrów i podbiegi raz w tygodniu. Wtorek stał się dniem zasuwania pod górę w lubelskim Parku Saskim. W górę,w dół, w górę... tak dziesięć razy i tylko jeszcze dobiec do domu. Poza tym na tygodniu spokojne bieganie, najczęściej właśnie po tym parku, a w weekendy coś dłuższego. Kilometraż nie przekraczający z reguły 90 km tygodniowo. Proste prawda... Tomasz naprawdę nie zedrze z Ciebie skóry (:-P). W międzyczasie na przełomie stycznia i lutego start w górskim biegu ultra. W lutym intensywne 10 dniu obozu biegowego w Portugalii. Później kilka dni biegowego luzu i od marca zacząłem bezpośrednie przygotowanie maratońskie. Pięć treningów w tygodniu: siła biegowa (podbiegi - zacząłem naprawdę lubić górkę w saskim), drugi zakres (10 lub 15km ciągłego biegu), trzydziesta piątka (stopniowo z przyśpieszeniami) i dwa luźne rozbieganka. Nie było 400 metrówek, kilometrówek i żadnej jak treneiro mawia "wyższej pierdolencji".

DZIEŃ PRÓBY

W Krakowie pojawiłem się dwa dni przed startem. Udało mi się wypocząć i wyluzować. Wielkie ukłony dla Maćka, za to że przyjął mnie w królestwie boazerii, oddał swoje wyrko, towarzyszył w regeneracji (znaczy opierdzielał się ze mną), zaprowadził na start, odebrał z mety i był nieocenionym wsparciem.
Start był o 9tej. To dobra opcja. Dużo lepsza niż 10:00 czy 9:30. Temperatura około 8 stopni. Poranne rytuały przebiegły bez zakłóceń. Na strat z miejsca zakwaterowania miałem niecałe 2 km. Idealna rozgrzewka. Nie udało mi się tylko zrobić przebieżek. Ciut zbyt późno wyszliśmy. Ustawiłem się w strefie poniżej 3 godzin (następna strefa była oznaczona jako 3:00 - 3:15), miałem wątpliwości czy powinienem stanąć akurat tutaj. Ale przecież ma być poniżej trzech. A co tam. Wrażenie samej strefy niesamowite, tuż przede mną stoi elita, naprawdę niewiele osób dookoła, brak peacemakera. Czułem się zmobilizowany, tym że mogę stać w tym towarzystwie, teraz nie mogę nie zrobić tego. Każdy wynik zaczynający się od trójki będzie dla mnie porażką. Pierwszy kilometr, czuje że moje nogi są lekkie i mocne. Wspaniałe uczucie. Pierwszy kilometr 4:06 min/km. Za szybko, wiem że moc może zamienić się za dwadzieścia lub trzydzieści kilometrów w ból i bezradność. Zwalniam i zerkając często na zegarek staram się wbić w moje zaplanowane 4:15 min/km. Do 10 tego kilometra nie mogę się wbić w rytm - kołatam się gdzieś pomiędzy 4:06 a 4:20. Ale na dyszce jest 42:50, więc wszystko zgodnie z planem. Czuje się naprawdę dobrze. W okolicy Mostu Grunwaldzkiego czeka Maciek z wodą. Wtedy też wciągam żel. Staram się tracić jak najmniej sekund w punktach odżywiania - umówiłem się z nim, że dwa razy na trasie poda mi małą butelkę z wodą. Oprócz tego, że nie muszę wbiegać do strefy, nie zwalniam pijąc z butelki, która jest dużo wygodniejsza od kubka. Trasa obejmowała dwie pętle. Lubię biegać w ten sposób, za drugim razem wiem co mnie czeka. Poza tym prowadziła przez najbardziej malownicze miejsca Krakowa. Natomiast jej słabym punktem były tzw. agrafki czyli bieganie jedną ulicą w obie strony w taki sposób, że na końcu odcinaka zawraca się. Nie  potrafię zmienić kierunku biegu o 180 stopni i nie zwolnić. Na jednej pętli były cztery takie miejsca, czyli podczas całego wyścigu osiem, Ciekawe było obserwowanie lepszych biegaczy i tego jakie przetasowania wśród nich odbywały się. Szczególnie wypatrywałem na agrafkach dziewczyny z numerem 5225, biegała przede mną w takiej odległości, że widziałem ją za każdym razem, natomiast lekkość z jaką pokonywała kolejne kilometry poniżej 4 minut i 10 sekund... ehhhh. Uśmiechnąłem się kiedy na drugiej pętli, gdzieś odpadł gość z którym wcześniej biegła. Skończyła bieg z czasem 2:53:59, jako siódma kobieta i druga Polka.
Pierwsze zwątpienie dopadło mnie na połówce. Wiatr na ścieżce wzdłuż Wisły naprawdę chłostał, trzymałem prędkość starając się chować w grupie, ale czułem że ten odcinek zabrał mi sporo sił. Czas na połowie 1:29:58, czyli balansuje na krawędzi. Drugi poważniejszy kryzys w głowie to 27 kilometr. Bieg pod wiatr wzdłuż Błoni. Dmie strasznie, a ja biegnę już całkiem sam. Nie daję rady utrzymać tempa. Tracę ponad 10 sekund (4:26), a w głowie pojawia mi się meta i zegar ze wskazaniem 3:01. Przeganiam go i myślę o zegarze ze wskazaniem 2:59. Brak mocy, wciągam kolejny żel mimo, że miałem go użyć dopiero po 30 tym. Zaburza to moją pewność siebie, to nie miało tak być, ale muszę. W okolicach 32 kilometra będzie czekał znowu Maciek. Dał mi butelkę i kopa motywacyjnego. Wytrzymuję do 34go i biorę power  bombę. Robi mi się niedobrze, ale wiem, że power bomba zawsze pomaga. Za chwilę zacznie działać. Na 36 tym pojawia się ból w prawej nodze, poniżej kolana. Miejsce, które nigdy mi nie dokuczało, słabo, bo nie znam go. Niedługo później dochodzi ból lewego rozcięgna podeszwowego. To miejsce znam, jest oswojone. Odcinek wzdłuż Wisły jest naprawdę ciężki, nie wiem czy wiatr był jeszcze mocniejszy czy jak go tak odczuwałem. Na początku przyklejam się do żywopłotu, później łapię grupę. Wytrzymuję w niej do 40 tego. A tam... dokładnie 2:51:00, czyli mam 40 sekund w plecy !!!! Nie uda się tyle nadrobić. Przede mną podbieg. Na każdym kilometrze musiał być zyskać 20 sekund, czyli drzeć poniżej 4 min/km !!! Nie mogę ukończyć tego biegu w czasie 3:00:40. To nie jest możliwe. Przestaję myśleć o czymkolwiek, nie patrzę na zegarek. Po prostu nakurwiwam. 3:52 i 3:45... w takim czasie pokonuje ostatnie kilometry kończąc bieg w czasie 2:59:37. Pierwsza myśl... udało się, już nie muszę biegać, zrobiłem swoje. Nigdy więcej nie chcę tak cierpieć na własne życzenie. Druga myśl: udało się, ale jakie to jest kruche, co by było gdyby wiatr zawiał jeszcze mocniej, co by było gdyby Maciek nie podał mi wody, co by było, gdyby but mi się rozwiązał... 

....nieważne udało się, skończyło się, nic z tych rzeczy już nie jest ważne.  Liczy się to, że udało się, zaczyna się liczyć, że właśnie podczas biegu kończącego moją Koronę Maratonów Polskich. Udało się.





5 komentarzy:

  1. W ostatnich dwóch zdaniach 4 razy napisałeś "udało się" ja Ci odpowiadam, że nic się nie udało - Ty na to zapracowałeś. Gratuluje walki i tego czegoś co mają nieliczni - zawziętości do ostatnich metrów i zupełnego popieprzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawie jakbym była na tej trasie. W 100% zgadzam się z Tomkiem, zasłużyłeś na to. Twoja ciężka praca, sumienność, upór zaprowadziły Cię tam gdzie jesteś teraz. A głęboko wierzę w to, że na tym nie poprzestaniesz. Gratulacje! !!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już tak Pawłowi nie kadźmy bo jeszcze gotów pomyśleć, że zrobił rekord świata :) Jak będzie zdrowy w tym roku jeszcze pobiegnie szybciej o 3-4 minuty, więc niech się lepiej weźmie do roboty ;)

      Usuń
  3. Co za emocje, jaka ekspresja...i tą zawziętość. Ogromej gratulacje. Paweł super biegasz i pięknie o tym opowiadasz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulacje Pawle jestem dumny z Twojego osiągnięcia. I dalej ciąg do góry Tata Marek

    OdpowiedzUsuń