niedziela, 3 maja 2015

Prezent urodzinowy



Wszystko zaczęło się tak:
Dorota: - Co chciałabyś dostać na urodziny?
Justyna: - Chciałabym, żebyśmy pobiegły w Szczawnicy. Jest taki fajny bieg po górach – Chyża Durbaszka.



To było na kilka miesięcy przed startem. Decyzja zapadła, wpisowe opłacone, zostało „tylko” przygotować się do biegu, ale że przygotowania nie były zbyt intensywne, nie ma co się rozpisywać. 

Biegi górskie w Szczawnicy obejmują cztery biegi: Hardy Rolling (6 km), Chyża Durbaszka (20 km), Wielka Prehyba (42 km) i Niepokorny Mnich (96 km).
My miałyśmy wystartować na 20 km. Ostatecznie pobiegłam ja, a Dorotka stanowiła ekipę techniczną.
Bardzo lubię starty wyjazdowe. Lubię biegać i zwiedzać, możliwość połączenia tych dwóch aktywności daje mi mnóstwo przyjemności, tym bardziej jeśli miejsce startu jest tak piękne jak Szczawnica.
Wyruszyliśmy z Lublina w piątek popołudniu.
W oczekiwaniu na odjazd, zrobiłyśmy z Dorotką i Igorem (syn Dorotki – kolejny członek teamu technicznego) piknik, wprawdzie nie pod wiszącą skałą, ale pod sklepem z towarami egzotycznymi, zaopatrującym studentów medycyny z odległych krajów. 

 
Zakupione i spożyte towary pozwoliły nam na odbycie kulinarnej podróży na Filipiny (ciasteczka ryżowe), do Stanów Zjednoczonych (peanut butter cookies), Wietnamu (lemoniada o smaku mango), Tajlandii (olej kokosowy) przy czym olej kokosowy okazał się wspaniałym specyfikiem do opalania.
Opaleni i najedzeni (głównie węglowodany - więc w sam raz przed biegiem) wyruszyliśmy w drogę. Dzięki moim wspaniałym umiejętnościom pilotowania, w okolicach Nowego Sącza zgubiliśmy drogę. Udałam, że było to celowe – zaliczyliśmy w ten sposób dodatkową atrakcję - 5 kilometrową trasę off road :). Po 22.00 dotarliśmy do Szczawnicy, odebraliśmy pakiety startowe i dotarliśmy na kwaterę. Atmosferę biegu tworzą różne części składowe. Tu organizatorzy postarali się o to od samego początku. Biuro zawodów zlokalizowane było w XIX w. Dworku Gościnnym, pięknie odrestaurowanym, mieszczącym się w Parku Górnym uzdrowiska, a w świetle księżyca wszystko to wyglądało bardzo urokliwie.
         
Urokliwie było również na kwaterze, napaliliśmy w kominku (temperatura na zewnątrz spadła do 5 stopni) i oczekiwaliśmy na drugą część naszej ekipy, która dotarła do nas prosto z Paryża – Viola, Sebastian i Gabriel. Około 1.00 wyciszyliśmy emocje i poszliśmy spać. 
Start był zaplanowany na godz. 10.30, ale autobus, który miał nas zawieźć na miejsce wyruszał ze Szczawnicy o 9.40. Przed startem zazwyczaj niezbyt dobrze śpię i tak było tym razem. Obudziłam się o 7.00, świt był rześki i słoneczny. Coraz bardziej cieszyłam się z perspektywy biegu, ale też coraz bardziej denerwowałam. Sms-owe wsparcie od Ewci i Pawła podniosło mnie na duchu. Wiedziałam, że na wynik nie ma co liczyć, więc skupiłam się na odpowiednim designie ;).

Który wybrać? Różowy czy …. różowy? ;)
 
Po śniadaniu (racuchy z syropem z agawy miały mi dodać sił) jedziemy do Szczawnicy.

I zaczęło się …..Od strony organizacyjnej wszystko jak należy, miejsce odjazdu dobrze oznaczone, autobus przyjeżdża na czas. Szczawnica została opanowana przez biegaczy, wokół słychać relacje z różnych biegów, również z poprzednich edycji Biegów Górskich w Szczawnicy. Kolorowo i wesoło. Super! Jedziemy na miejsce startu – pod stacją narciarską Arena Jaworki – w centrum Pienin. Po drodze niespodzianka – team techniczny: Dorotka, Igor, Viola, Sebastian i Gabriel wiwatują po drodze w Szlachtowej, gdzie mieszkamy.

Atmosfera na starcie wesoła, ale czuć też mobilizację, biegacze rozgrzewają się i wymieniają uwagami co do taktyki. Moja taktyka to „do przodu” :). Na miejscu spotykam kolegę z Lublina (prowadzi bardzo fajny profil na facebooku „biegowa przygoda”), z którym często widzimy się na lubelskich biegach.
3,2,1 start – zaczynamy drogą szutrową w kierunku malowniczego Wąwozu Biała Woda. Cały czas leciutko w górę, ale to dopiero rozgrzewka, kolejny zakręt … no i zaczęło się. Podbieg na Przełęcz Rozdziela pozbawił mnie wątpliwości – pierwsza na mecie nie będę :) A potem to już tylko piękne widoki, słońce … pot i łzy.

Po 1 godz. 45 minutach dotarłam do punktu żywieniowego. Moja radość była ogromna, gdy dowiedziałam się, że za nami już 12 km. Byłam przekonana, że to półmetek, a tu taka miła niespodzianka :)


Druga niespodzianka, to oczywiście moja ekipa. Przygotowali mi wspaniale powitanie z transparentem! Dodali otuchy a wspaniały poczęstunek, przygotowany przez organizatorów dodał mi sił! 


Komu w drogę temu czas. Dalej wcale nie było z górki, ale przepiękne widoki i wspaniały doping przypadkowych kibiców wynagrodził wysiłek.

Na metę przybiegłam po ok. 2 h 55 minutach. Zajęłam 39 miejsce na 82 kobiety i 122 w klasyfikacji ogólnej na 200 osób. Moja ekipa choć spóźniła się na metę jakieś 15 minut, nie zawiodła – zalała mnie szampanem i obsypała kwiatami, po prostu obciach na maksa ;) 


Za rok wrócę na pewno, tym razem może na Wielką Prehybę. Zobaczymy …. 

Polecam ten bieg wszystkim biegaczom: perfekcyjna organizacja, wspaniali ludzie i piękne widoki. ps. zamiast fizykoterapii, na obolałe mięśnie zastosowałyśmy z Dorotką krioterapię – kąpiel w górskim potoku w Wąwozie Biała Woda. 



Bardzo dziękuję Pawłowi i Tomkowi - autorom tego bloga, za umożliwienie umieszczenia mojej relacji na ich blogu :)

3 komentarze:

  1. To my dziękujemy za powiew świeżości wniesiony przez Twoją relację i zapraszamy częściej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie, zapraszamy częściej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. W imieniu stałych czytelników również uzurpuję sobie prawo do zaproszenia częściej!

    OdpowiedzUsuń