Wszystko zaczęło
się tak:
Dorota: - Co
chciałabyś dostać na urodziny?
Justyna: -
Chciałabym, żebyśmy pobiegły w Szczawnicy. Jest taki fajny bieg
po górach – Chyża Durbaszka.
To było na kilka miesięcy przed startem. Decyzja zapadła, wpisowe opłacone, zostało „tylko” przygotować się do biegu, ale że przygotowania nie były zbyt intensywne, nie ma co się rozpisywać.
Biegi
górskie w Szczawnicy obejmują cztery biegi: Hardy Rolling (6 km),
Chyża Durbaszka (20 km), Wielka Prehyba (42 km) i Niepokorny Mnich
(96 km).
My miałyśmy wystartować
na 20 km. Ostatecznie pobiegłam ja, a Dorotka stanowiła ekipę
techniczną.
Bardzo
lubię starty wyjazdowe. Lubię biegać i zwiedzać, możliwość
połączenia tych dwóch aktywności daje mi mnóstwo przyjemności,
tym bardziej jeśli miejsce startu jest tak piękne jak Szczawnica.
Wyruszyliśmy z Lublina w
piątek popołudniu.
W oczekiwaniu na odjazd,
zrobiłyśmy z Dorotką i Igorem (syn Dorotki – kolejny członek
teamu technicznego) piknik, wprawdzie nie pod wiszącą skałą, ale
pod sklepem z towarami egzotycznymi, zaopatrującym studentów
medycyny z odległych krajów.
Zakupione i
spożyte towary pozwoliły nam na odbycie kulinarnej podróży na Filipiny
(ciasteczka ryżowe), do Stanów Zjednoczonych (peanut butter
cookies), Wietnamu (lemoniada o smaku mango), Tajlandii (olej
kokosowy) przy czym olej kokosowy okazał się wspaniałym
specyfikiem do opalania.
Opaleni i najedzeni
(głównie węglowodany - więc w sam raz przed biegiem)
wyruszyliśmy w drogę. Dzięki moim wspaniałym umiejętnościom
pilotowania, w okolicach Nowego Sącza zgubiliśmy drogę. Udałam,
że było to celowe – zaliczyliśmy w ten sposób dodatkową
atrakcję - 5 kilometrową trasę off road :). Po 22.00 dotarliśmy do
Szczawnicy, odebraliśmy pakiety startowe i dotarliśmy na kwaterę.
Atmosferę biegu tworzą różne części składowe. Tu organizatorzy
postarali się o to od samego początku. Biuro zawodów zlokalizowane
było w XIX w. Dworku Gościnnym, pięknie odrestaurowanym,
mieszczącym się w Parku Górnym uzdrowiska, a w świetle księżyca
wszystko to wyglądało bardzo urokliwie.
Urokliwie było również
na kwaterze, napaliliśmy w kominku (temperatura na zewnątrz spadła
do 5 stopni) i oczekiwaliśmy na drugą część naszej ekipy, która
dotarła do nas prosto z Paryża – Viola, Sebastian i Gabriel.
Około 1.00 wyciszyliśmy emocje i poszliśmy spać.
Start był zaplanowany na
godz. 10.30, ale autobus, który miał nas zawieźć na miejsce
wyruszał ze Szczawnicy o 9.40. Przed startem zazwyczaj niezbyt
dobrze śpię i tak było tym razem. Obudziłam się o 7.00, świt
był rześki i słoneczny. Coraz bardziej cieszyłam się z
perspektywy biegu, ale też coraz bardziej denerwowałam. Sms-owe
wsparcie od Ewci i Pawła podniosło mnie na duchu. Wiedziałam, że
na wynik nie ma co liczyć, więc skupiłam się na odpowiednim
designie ;).
Który wybrać? Różowy czy …. różowy? ;)
Po śniadaniu (racuchy z
syropem z agawy miały mi dodać sił) jedziemy do Szczawnicy.
I
zaczęło się …..Od strony organizacyjnej wszystko jak należy,
miejsce odjazdu dobrze oznaczone, autobus przyjeżdża na czas.
Szczawnica została opanowana przez biegaczy, wokół słychać
relacje z różnych biegów, również z poprzednich edycji Biegów
Górskich w Szczawnicy. Kolorowo i wesoło. Super! Jedziemy na
miejsce startu – pod stacją narciarską Arena Jaworki – w
centrum Pienin. Po drodze niespodzianka – team techniczny: Dorotka,
Igor, Viola, Sebastian i Gabriel wiwatują po drodze w Szlachtowej,
gdzie mieszkamy.
Atmosfera na starcie
wesoła, ale czuć też mobilizację, biegacze rozgrzewają się i
wymieniają uwagami co do taktyki. Moja taktyka to „do przodu”
:). Na miejscu spotykam kolegę z Lublina (prowadzi bardzo fajny
profil na facebooku „biegowa przygoda”), z którym często
widzimy się na lubelskich biegach.
3,2,1 start –
zaczynamy drogą szutrową w kierunku malowniczego Wąwozu Biała
Woda. Cały czas leciutko w górę, ale to dopiero rozgrzewka,
kolejny zakręt … no i zaczęło się. Podbieg na Przełęcz
Rozdziela pozbawił mnie wątpliwości – pierwsza na mecie nie będę
:) A potem to już tylko piękne widoki, słońce … pot i łzy.
Po 1 godz. 45 minutach
dotarłam do punktu żywieniowego. Moja radość była ogromna, gdy
dowiedziałam się, że za nami już 12 km. Byłam przekonana, że to
półmetek, a tu taka miła niespodzianka :)
Druga niespodzianka, to
oczywiście moja ekipa. Przygotowali mi wspaniale powitanie z
transparentem! Dodali otuchy a wspaniały poczęstunek, przygotowany
przez organizatorów dodał mi sił!
Komu w drogę temu czas.
Dalej wcale nie było z górki, ale przepiękne widoki i wspaniały
doping przypadkowych kibiców wynagrodził wysiłek.
Na metę przybiegłam po
ok. 2 h 55 minutach. Zajęłam 39 miejsce na 82 kobiety i 122 w
klasyfikacji ogólnej na 200 osób. Moja ekipa choć spóźniła się
na metę jakieś 15 minut, nie zawiodła – zalała mnie szampanem i
obsypała kwiatami, po prostu obciach na maksa ;)
Za rok wrócę na pewno,
tym razem może na Wielką Prehybę. Zobaczymy ….
Polecam ten bieg
wszystkim biegaczom: perfekcyjna organizacja, wspaniali ludzie i
piękne widoki. ps. zamiast fizykoterapii, na obolałe mięśnie
zastosowałyśmy z Dorotką krioterapię – kąpiel w górskim potoku w Wąwozie
Biała Woda.
Bardzo dziękuję Pawłowi i Tomkowi - autorom tego bloga, za umożliwienie umieszczenia mojej relacji na ich blogu :)
To my dziękujemy za powiew świeżości wniesiony przez Twoją relację i zapraszamy częściej.
OdpowiedzUsuńDokładnie, zapraszamy częściej :)
OdpowiedzUsuńW imieniu stałych czytelników również uzurpuję sobie prawo do zaproszenia częściej!
OdpowiedzUsuń