7 czerwca mała miejscowość na Polesiu postanowiła po raz kolejny „zamordować” biegaczy temperaturą.
Na Biegach Ekologicznych w
Urszulinie jestem piąty raz. Trasa ta sama, czyli start spod szkoły w stronę
Starego Załucza, tam nawrotka i meta pod szkołą. Razem 10 km, przyzwoicie
zmierzone, także można się życiówkami z tego biegu chwalić. Trasa, jak to na
Polesiu, płaska. Niewielkie zmarszczki urozmaicają bieg ale na pewno go nie
utrudniają… Wszystko powinno sprzyjać szybkiemu bieganiu. Jednak jak to w
życiu, są dwa małe ale… Po pierwsze – tam zawsze jest pogoda…dla kibiców, czyli
minimum 30 C, po drugie, trasa na całych 10 km jest odsłonięta. Słonko
znajdujące się w zenicie ( start jest o 12-tej ) praży dzielnie… a ostatnia
niedziela to był najgorętszy dzień minionego długiego weekendu.
No trudno, jedziemy. W aucie jest
nas czworo plus dwa psy. Na miejscu spora grupa biegaczy, bardzo mocnych
biegaczy, na czele z Ukraińcami. Dużo znajomych. Rozmawiamy o pogodzie, o
formie. Niektórzy trochę już wyluzowani po wiosennej kampanii biegowej, inni na
fali wznoszącej ale każdy szuka cienia, pije i moczy łeb pod kranem. Trzeba
wyjść ze szkoły na to piekło coś potruchtać.
Truchtam samemu, parę przebieżek,
niezbyt dobrze się czuje, tzn. wiem, że noga nie będzie mi podawała. Spiker,
jak zawsze, wyczytuje każdego uczestnika z imienia i nazwiska. Kiedy nadeszła
godzina 0 wszyscy się już zgromadzili na linii startu ( jako ostatni, z numerem
69 stawia się Paweł Głowacki ). Odliczanie i ogień… Bieg dość szybko się dzieli,
Paweł poleciał do przodu z Maćkiem a ja biegnę w grupce z Karolem, Kubą i
Adrianem. Długo się z nimi nie nabiegłem. Odstaję najpierw metr, dwa i za nim
się obejrzę 50 m…no cóż, zostaje biec swoje. Mija mnie Tomek Falczyński, w
zamian za to ja mijam jednego biegacza i tak bez przetasowań mija czas do
nawrotki. Na patelni orientuję się gdzie jestem ( tzn. utwierdzam się, że
jestem daleko ), kto prowadzi i gdzie jest Paweł. Paweł jest bardzo wysoko,
widać, że noga mu idzie i nie odpuści. Nawrotka, picie i do mety. Pogodzony z
marnym występem i nie zagrożony przez biegaczy za mną, trochę odżywam i
zaczynam delikatnie odrabiać do poprzedzającej grupy. Sam nie wiem, czy ja
odrabiam, czy chłopakom zaczyna się robić coraz bardziej „przyjemnie”. Niestety,
Karol zaczął bardzo mocno słabnąć. Na dwa kilometry przed metą mijam Go, to
było moje jedyne przetasowanie po nawrotce. Ostatni kilometr, niektórzy już na
roztruchtaniu, a ja ciągnę ten bieg jak sierp z dupy. Koniec, meta, wylosowałem
przewodniki po Poleski Parku Narodowym, SUPER!!! ( w Urszulinie każdy wygrywa – inni np. koszulę
wizytową ).
Znajduję Pawła D., nie jest
pewien ile nabiegał ale sądzi, że połamał 38 minut! Ostatecznie pobiegł 37:55 - ostatni kilometr wg
zegarka w 2:49!!!!, zajmując 10 miejsce w klasyfikacji OPEN i drugie w
kategorii M 30-39! Serdecznie mu gratuluje.
W kategorii Kobiet ( 5 km ) 4 miejsce w kategorii wiekowej zajęła Gosia
O. – dostała za to medal i dyplom.
Swój wynik przemilczę, choć
spodziewałem się słabszego występu – chyba lubelski maraton jeszcze w nogach
siedzi, dodatkowo rower przez cały weekend – bo ładna pogoda i piątkowe
bieganie z narastającą prędkością – bo jak tu odmówić koledze… zrobiły swoje - ale
takiego dramatu to się mimo wszystko nie spodziewałem. Chyba pora kończyć pokazywanie się na
zawodach i szukać endorfin po lasach i bezdrożach.
Jedna sytuacja bardzo mnie
ucieszyła, mianowicie po długiej nieobecności, spowodowanej kontuzją, do grona
zawodników wrócił Jan Murat, kiedyś
bardzo mocny maratończyk – w 1979 r. w Maratonie Pokoju w Warszawie zajął 33
miejsce z czasem 2:31:23. Dużo
zdrowia Janku!
Po biegu, w ramach regeneracji i
integracji zrobiliśmy ognisko przy początku ścieżki Dąb Dominik. Były
kiełbaski, kaszanka, ziemniaki pieczone, wego-burgery i trochę piwka. Było
fajnie.
To był piękny dzień. Nie tylko biegowo. Z istotnych okoliczności dodał bym okulary z motywem motyla zbieżnym z tym umieszczonym na sarkofagu.
OdpowiedzUsuń