poniedziałek, 28 lipca 2014

W 38 km dookoła Garnka


Mityczny Przewodnik Puszczy nie przybył…opuścił nas biegaczy. Nawoływaliśmy Go lecz bez skutecznie. Co robić? Szukać Go w Janowie Lubelskim, czy może na jakieś sośnie? W nadziei na spotkanie nasłuchiwaliśmy zbliżających się odgłosów rozklekotanej Ukrainy. Nic z tego, tylko głucha cisza dookoła przerywana odgłosami pasących się kóz. Niektórzy z nas z tej zgryzoty zaczęli matkować tym Bożym istotom i dokarmiać je metodą usta-usta. 


Nie oszukujmy się, nie bójmy się słów – nie będzie Go, nie doczekamy się – pora ruszać w naszą drugą i długą wycieczkę biegową po Lasach Janowskich. Tym razem po ich zachodniej części, w której początkiem i końcem był Łążek Garncarski.



Krok za krokiem Nasza Osierocona Trójka udała się w niezwykle piękną i nad wyraz gorącą przygodę biegową. Co prawda niektórzy chcieli podjechać ale na szczęście konika  nie było więc nici z podwody.


Piękny jest ten Las a słońce przedzierające się przez drzewa, spoglądające ciekawsko na trzy niezidentyfikowane obiekty, czyni go jeszcze piękniejszym.






Pomimo swojego ogromu Puszcza nie przytłacza jest przestronna, widna, jak super nowoczesny, komfortowy, drogi loft w Warszawie albo jakimś innym Manhattanie.




A nie przepraszam, Puszcza jest za darmo, stać nas J
Dobiegamy do Rezerwatu Imielty Ługtaki Perehod w wydaniu z Janowa Lubelskiego. Przez groblę pomiędzy stawami Radełko i Imielty Ług




trochę kładkami 


a trochę lasami




docieramy do kulminacji Dużej Grepy.  A tam widoki lepsze niż z Pałacu Kultury lub innego wysokiego ustrojstwa






Nenufary też były ale żaden z nas nie poszedł w ślady Józefa Tolibowskiego…więc nadal rosną i czekają z nadzieją na to, że ktoś kiedyś je zerwie  i rzuci pod nogi ukochanej osobie…


ups wydało się…bardzo lubię „Noce i Dnie” i co z tego? J

Dość tego romantyzmu, 12 km za nami a nie wiadomo ile przed. Po dalszych 3 km dobiegamy do kolejnych stawów. Groblą pomiędzy Stawami Gościniec, Kmicic, Witold, Sokoła i Ostatnim








docieramy do Kapliczki na rozdrożu dróg a raczej dróżek, mikro asfalt położony na mikro drodze w  makro lesie. Trochę nas zaczyna wytapiać i przysmażać, dodatkowo jak to zwykle bywa woda się już dawno skończyła i to wszystkim uczestnikom solidarnie w tym samym czasie. Do końca jeszcze sporo kilometrów…na samo wspomnienie mam sucho w gardle…  
Hurra przed nami ludzie, pewnie wiedzą gdzie w okolicy jest sklep. Spotkani turyści rowerowi w sile osób kilkunastu byli bardzo mili i uczynni.  Paweł tak długo wpatrywał się w prowiant wycieczkowy i opiewał kunszt kulinarno–kanapkowy pewnego Pana, że ten Bidulka, podzielił swój pszenny skarb na dwie części. Wcześniej Kolega P. wydębił  pół kilograma jabłek i rower…Jabłka zjadł sam a na rower kazał mi wsiadać i szukać najbliższego sklepu


Cóż to był za sprzęt – dameczka…chodziła pięknie ( bez zbędnych sekistowskich domysłów proszę J
Panzerwagen z Lublina to od niedzieli moja ksywka. Wrzuciłem twardy obrót i pojechałem wcale nie gorzej niż Tony Martin.  Sklep był a i owszem ale zamknięty na trzy spusty. Pokręciłem się po wsi ale niczego więcej nie znalazłem. Na szczęście dla nas nie tylko Paweł potrafi coś wysępić. Wróciłem z tarczą tzn. z butelką wody, którą otrzymałem zupełnie gratisowo od bardzo sympatycznej Pani – dziękuję. 

Koniec jeszcze daleki, jakieś 12-13 km. Coraz cieplej ale i bliżej do auta a w naszym kochanym samochodziku: woda, pepsi i inne frykasy, których nie chciało nam się targać i których  znaczenie rośnie wprost proporcjonalnie do przebytego kilometraża. Delikatnie rzecz ujmując końcówka biegu zaczęła się  dłużyć 


  Puszcza zdawała się nie mieć końca




a woda dawno się skończyła. Miejscowości ani widu ani słychu,  za to podłoże coraz bardziej piaszczyste wysysało dodatkowo siły. Las się przerzedził, zapraszając na swoje pokoje gorące, letnie słoneczko…tak, chciało nam się pić i to bardzo…
Jednak znowu się udało! Nie trzeba będzie wzywać TOPRu, Leśniczego, Sołtysa czy miejscowych Ochotników Strażackich. Garnek na płocie


to niewątpliwy znak sygnał, że gdzieś obok stoi zaparkowana nasza oaza.

Po 38km zatoczyliśmy koło, nie garncarskie lecz biegowe. Koło piękne i gorące, pełne miłych spotkań z ludźmi i przyrodą. Koło, które na pewno powtórzymy z Mitycznym Przewodnikiem.  
Po pięknych Lasach Janowskich krążyli: Gosia, Paweł i Tomek. Dzięki J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz