Na szczęście nasze pokolenie nie
musi walczyć, ukrywać się, być w konspiracji, narażać życia dla innych. Może żyć. Tam gdzie kiedyś nie było Polski, tam gdzie później nie
został kamień na kamieniu, 11 listopada 2015 prawie piętnaście tysięcy ludzi
stanęło na starcie 27 Biegu Niepodległości w Warszawie.
W warszawskim Biegu
Niepodległości startowałem w 2007 z metą
w Wilanowie, osiem lat później trasa wiedzie przez centrum Warszawy. Jest
banalnie prosta – 5 km w jedną stronę, nawrotka i powrót. Po drodze jest jeden
wiadukt czyli dwa podbiegi i na tym trudności niepodległościowej pętelki się
kończą…tzn. kończyłyby się gdyby nie bardzo mocny wiatr. Ale po kolei.
Po pierwsze, to ledwo co zdążyłem
na bieg. Mój dyżurny koszmar, że o to wszyscy już wystartowali, a ja jestem
jeszcze w polu o mały włos aby się sprawdził. Zanim przedarłem się do mojej
strefy zaczął wybrzmiewać Mazurek Dąbrowskiego, więc o rozgrzewce, rozciąganiu
czy przebieżkach nie było mowy. Elita, sponsorzy, zaproszeni gości i pierwsza
część „czerwonej strefy” poszła za pierwszym strzałem. Odstałem jeszcze 2
minuty i ruszyliśmy. Moim celem na ten bieg był…przyzwoity występ tzn. czas
pomiędzy 38:50 a 39:30. Osobiście stawiałem siebie na 39:10. Po IRON RUN
jeszcze nie zdążyłem w pełni wypocząć, dodatkowo dołożyłem kilka mocniejszych
tygodni i na 14 dni przed 11 listopada byłem rozgotowany jak kluch. Tydzień
przed Biegiem, w ogóle nie trenowałem, by dojść do jako takiej świeżości, dzień
przed, czyli 10 listopada, jadłem jakbym miał nazajutrz wystartować w
maratonie. Suma summarum podczas „Marsz, marsz Dąbrowski…” byłem przetrenowany,
nie rozgrzany i z lekkim balastem – błędy jak u
debiutanta…
Pierwsze 5 km wydawało mi się, że
lecimy lekko z górki ale z górki było po nawrotce, za to pod bardzo mocny
wiatr. Połówka w 19:23. Niestety na drugich 5 km spuchłem, dobił mnie wiatr i
38:XX odjechało bezpowrotnie… Próbowałem za kimś się chować, nawet zdopingować
innego biegacza byśmy biegli razem, dając sobie zmiany ale szybko odpadł. Więc
byłem „sam”, co jakiś czas chowając się za czyimiś plecami. „Pierwsza brygada”
trochę wlała we mnie ducha i dwa ostatnie kilometry wyszły w miarę ok.
Czas na mecie: 39:28, równo 3
minuty szybciej niż w 2007 roku to jeden „plus”, drugi jest taki, że na każdym
pomiarze czasu byłem wyżej w klasyfikacji. A tak naprawdę, to jestem zmęczony,
mam dość biegania, a na zawody nie mam siły…
Parę słów o biegu. Choć co można jeszcze odkrywczego napisać? Trasa, bardzo fajna i szybka. Muzyka z epoki po drodze i dużo kibiców. Hymn Polski przed startem sprawia, że większość zawodników czuje się wyjątkowo, choć znam takich, którzy mieli to w d…e. Sam bieg na plus, natomiast biuro zawodów na minus…dużo im brakuję by dorównać lubelskiemu. Ogólnie polecam, choć raz wziąć udział w biegu w Warszawie 11 listopada.
Parę słów o biegu. Choć co można jeszcze odkrywczego napisać? Trasa, bardzo fajna i szybka. Muzyka z epoki po drodze i dużo kibiców. Hymn Polski przed startem sprawia, że większość zawodników czuje się wyjątkowo, choć znam takich, którzy mieli to w d…e. Sam bieg na plus, natomiast biuro zawodów na minus…dużo im brakuję by dorównać lubelskiemu. Ogólnie polecam, choć raz wziąć udział w biegu w Warszawie 11 listopada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz