piątek, 13 listopada 2015

W biegu dla Niepodległej


Na szczęście nasze pokolenie nie musi walczyć, ukrywać się, być w konspiracji, narażać życia dla innych. Może żyć. Tam gdzie kiedyś nie było Polski, tam gdzie później nie został kamień na kamieniu, 11 listopada 2015 prawie piętnaście tysięcy ludzi stanęło na starcie 27 Biegu Niepodległości w Warszawie.
W warszawskim Biegu Niepodległości startowałem w 2007 z metą  w Wilanowie, osiem lat później trasa wiedzie przez centrum Warszawy. Jest banalnie prosta – 5 km w jedną stronę, nawrotka i powrót. Po drodze jest jeden wiadukt czyli dwa podbiegi i na tym trudności niepodległościowej pętelki się kończą…tzn. kończyłyby się gdyby nie bardzo mocny wiatr. Ale po kolei.
Po pierwsze, to ledwo co zdążyłem na bieg. Mój dyżurny koszmar, że o to wszyscy już wystartowali, a ja jestem jeszcze w polu o mały włos aby się sprawdził. Zanim przedarłem się do mojej strefy zaczął wybrzmiewać Mazurek Dąbrowskiego, więc o rozgrzewce, rozciąganiu czy przebieżkach nie było mowy. Elita, sponsorzy, zaproszeni gości i pierwsza część „czerwonej strefy” poszła za pierwszym strzałem. Odstałem jeszcze 2 minuty i ruszyliśmy. Moim celem na ten bieg był…przyzwoity występ tzn. czas pomiędzy 38:50 a 39:30. Osobiście stawiałem siebie na 39:10. Po IRON RUN jeszcze nie zdążyłem w pełni wypocząć, dodatkowo dołożyłem kilka mocniejszych tygodni i na 14 dni przed 11 listopada byłem rozgotowany jak kluch. Tydzień przed Biegiem, w ogóle nie trenowałem, by dojść do jako takiej świeżości, dzień przed, czyli 10 listopada, jadłem jakbym miał nazajutrz wystartować w maratonie. Suma summarum podczas „Marsz, marsz Dąbrowski…” byłem przetrenowany, nie rozgrzany i z lekkim balastem – błędy jak u debiutanta…
Pierwsze 5 km wydawało mi się, że lecimy lekko z górki ale z górki było po nawrotce, za to pod bardzo mocny wiatr. Połówka w 19:23. Niestety na drugich 5 km spuchłem, dobił mnie wiatr i 38:XX odjechało bezpowrotnie… Próbowałem za kimś się chować, nawet zdopingować innego biegacza byśmy biegli razem, dając sobie zmiany ale szybko odpadł. Więc byłem „sam”, co jakiś czas chowając się za czyimiś plecami. „Pierwsza brygada” trochę wlała we mnie ducha i dwa ostatnie kilometry wyszły w miarę ok.

Czas na mecie: 39:28, równo 3 minuty szybciej niż w 2007 roku to jeden „plus”, drugi jest taki, że na każdym pomiarze czasu byłem wyżej w klasyfikacji. A tak naprawdę, to jestem zmęczony, mam dość biegania, a na zawody nie mam siły…

Parę słów o biegu. Choć co można jeszcze odkrywczego napisać? Trasa, bardzo fajna i szybka. Muzyka z epoki po drodze i dużo kibiców. Hymn Polski przed startem sprawia, że większość zawodników czuje się wyjątkowo, choć znam takich, którzy mieli to w d…e. Sam bieg na plus, natomiast biuro zawodów na minus…dużo im brakuję by dorównać lubelskiemu. Ogólnie polecam, choć raz wziąć udział w biegu w Warszawie 11 listopada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz